sobota, 23 stycznia 2010

- 18 stopni

Wczoraj byłem na grupie. Cała praktycznie była poświęcona mnie. Mam ogromnie dużo pracy przed sobą. Czy podołam i zrealizuje swoje cele, cholera wie. Staram się pracować nad sobą. Kosztuje mnie to sporo. Nikt jednak nie obiecywał medali. Wiem , że to wyjątkowo wyświechtany slogan. Ale to rzeczywistość. By sobie jakoś z tym wszystkim radzić, za namową terapeuty Z. zacząłem biegać. I z tym właśnie Z. dziś rano zrealizowaliśmy swój cel, czyli coś koło 8-10km. Było odrobinkę po wpół do siódmej, gdy przyszedł SMS. Umówiliśmy się, o 7.15 na Bukowej. Wiedziałem , że jest chłodek. Dało się go czuć.



Szybkie 1500m i wschód słońca na Wenecji. Powietrze rozrywało płuca.



Postanowiliśmy rypnąć 3 kółeczka, czyli wg Z. coś ponad 5,1km. Pierwsze kółko wg tragedyja. Zimno jak cholera. Twarz sądziłem, że popęka mi z mrozu. Ale walczyliśmy dzielnie.



Drugie 1700m, już było lepiej. Natomiast ostanie 1700, to już sama radość z biegania. Pod koniec trzeciej rundki, spytałem Z. czy mam coś na twarzy bo mi strasznie jakoś dziwnie. Okazało się , że mam szron na zaroście. Z. wcale lepiej nie wyglądał co widać na załączonych obrazkach.



Nagrodą za ten "trud" był cudowny wschód słońca, który rozświetlił ten wyjątkowo zimny poranek.



Jutro oczywiście powtórka.

1 komentarz:

  1. podziwiać tylko!! w życiu bym nie dała rady,...a z tymi zdjeciami super pomysl...pozdrawiam tchórzliwy tchórz ;)

    OdpowiedzUsuń