środa, 28 lipca 2010

miniony tydzień

Od dłuższego czasu miałem zamiar coś napisać. A działo się, działo. W pracy zadyma jakich mało, Piotr jako kopalnia pomysłów nie dawał chwili wytchnienia, w życiu osobistym - przemilczę. Ale żeby obraz nie byl taki "przygnębiający", wydarzyło się kilka fajnych rzeczy:
  1. udało mi się wykonać pewne działania ( trwało to "najmarniej" 5lat)
  2. zaczęły mi przeszkadzać niezałatwione sprawy - odczuwam duży dyskomfort
  3. zacząłem wreszcie wprost sygnalizować swoje oczekiwania i potrzeby
  4. przestałem brać na swoje barki rożnego typu odpowiedzialności (niekoniecznie moje: praca, dom, znajomi).
  5. zdecydowałem, że czas na napisanie PLANU ZDROWIENIA (do tej pory jest to bardzo chaotyczne, bez ładu i składu)
Gdy zacząłem podchodzić do życia w ten właśnie sposób, nie żyje się może od razu lepiej, ale jakoś tak bardziej przejrzyście. Pojawił się jakiś cel, dążenie. Pojawiło się wreszcie pytanie DLACZEGO chce to zrobić ( patrz jeden z ostatnich Integralnych). Skrystalizowało się wreszcie to czego tak długo szukałem.Jakiś model postępowania, dążenie do pewnego poziomu życia emocjonalnego, duchowego. Bardzo dobrze mi z tymi wszystkimi przemyśleniami. Przestałem akceptować pewne zachowania wobec mojej osoby, zacząłem wytyczać jakieś granice ( na razie niezbyt wyraźnie, ale dopiero się uczę - wszystko jest jeszcze płynne, w powijakach). Nie wiem jaka droga mnie czeka, ale jest cel. Na chwile obecna wiem już, że warto. Porobiło mi się w głowie;). Mnóstwo mam w głowie tego wszystkiego.  

Przytyłem 4kg;(((. Ja mi z tym źle. Autentycznie. W niedziele wraz z Piotrem ruszyliśmy do lasu na "szybką ósemkę". Ale mnie Siwy przegonił po tym lesie. To było chyba najszybsze osiem w mojej karierze.  Żeby go przekonać do towarzystwa, obiecałem zwierzątka w lesie. Kończyliśmy ósemkę a tu nic. Cicho wszędzie, głucho wszędzie. Zwierzątek nie widu, ni słychu. Jednak pozytywne myślenie, to jest jednak to. Otóż pod sam koniec trasy, prawie już na polach ( jakieś 100m od skraju lasu) pojawiła się mama sarenka z dzieciątkiem. Ale była radocha. Nie uciekały, stały w odległości 30-40m od nas. Piotr kiwał, wysyłał całuski. Zachwyt po całości. Dodatkowa atrakcją, był nawet pojawiający się  znikąd motylek. Jak tylko wróciliśmy do domu zostali o tym "niebywałym" szczęściu poinformować dosłownie wszystkich. Ja dodatkowo udowodniłem sobie samemu , że potrafię. Jest mi to od czasu do czasu bardzo potrzebne. W ogóle muszę popracować nad swoim poczuciem wartości. Ale o tym dziś pogadam z H. na terapii.







wtorek, 20 lipca 2010

złamane serce ?????


Nastąpiła długo oczekiwana chwila- ten tydzień Piotr mieszka ze mną. O ile zeszły był swego rodzaju "odpoczynkiem", ten obfituje w wiele dramatycznych chwil: wypadki rowerowe, kłótnie z kolegami z podwórka, wreszcie po raz kolejny "problemy" z Zuzią chyba. Wczoraj piękna gleba, ze wszelkimi dodatkami: obdarte kolano i łokieć (chyba bolało, bankowo bolało). Dziś pojawił się temat życiowej partnerki mojego 5-letniego syna. To kolejna odsłona tego "dramatu". Otóż ten burzliwy związek, rozpadł się. Po kąpieli, a przed spaniem usłyszałem: "tato, zerwaliśmy ze sobą." Jak to???, co to znaczy???. Usłyszałem, że się już nie kochają, nie będą mężem i żoną.Ogólnie ROZSTANIE. Adoratorka Piotra wykazała się wyjątkową natarczywością: " chodziła za mną, przytulała się, siadała na kolanach, mówiła MÓJ TY MĘŻU;). Piotr nie może tego zaakceptować : ONA za bardzo chce. Odbyłem bardzo poważną rozmowę i starałem się wytłumaczyć, że na bank go bardzo lubi, tylko nie wie jak to powiedzieć, że to bardzo fajnie.


Od jakiegoś czasu odbyłam z synem bardzo dużo podobnych rozmów. Nie irytuje się, mam czas, wysłuchuje w spokoju. Piotr się otwiera i ochoczo opowiada. Na jutro zaprosił całą elitę podwórkowej łobuzerii. Na początku byłem do tego bardzo sceptycznie nastawiony. Jednak po przemyśleniach zgodziłem się z ochotą. Mały pewnie też chce w jakiś sposób się zrewanżować, zaistnieć. Dziś cała banda była potwierdzić termin. Jutro koło 17.00, bo mam jeszcze kilka spraw do pozałatwiania po pracy.

środa, 14 lipca 2010

lekcja pokory

Dziś nastąpiło wreszcie to, co powinno nastąpić jakiś tydzień temu - wyjątkowo widowiskowa GLEBA;). Sunąłem " pełną prędkością" nóżki się rozjechały, tzn lewa pojechała w prawo, prawa w lewo i nastąpiło piękne wyciągnięcie się na asfalcie. Całe szczęście, że widowni nie było;apam po bardzo cień). Kolano boli jak cholera, ale tak naprawdę to chyba najbardziej boli duma. Cały czas miałem swiadomość, że stąpam bo bardzo cienkiej linie, jednak myślałem, że jak zawsze : jakoś się uda. Odkąd zacząłem jeździć, miałem sobie kupić ochraniacze. Doszedłem jednak do wniosku, że "twardziele" ich nie potrzebują. Chociaż nie do końca to rzeczywisty powód, była to raczej wymówka przed znajomymi. Miałem świadomość, że się glebnę. Moje postępy (ponoć rewelacyjne) uśpiły mnie. A dziś, na połowie drugiego kółka - stało się. Przyda się bardzo taka lekcja pokory. Jak na początkowy etap nauki, robię sobie za duże przerwy, jeżdżę co 3 dni, ale za to ok.20km . Mam wyjątkową skłonność do kompulsywnych zachowań. Tak jest z czytaniem, bieganiem, teraz z rolkami. Jakoś nie potrafię sobie z tym poradzić. Gdy dochodzę do wniosku, że moje zachowanie zaczyna być "niezdrowe" najczęściej odpuszczam sobie całkowicie. Nie chciałbym, aby i to moje kolejne moje hobby tak się skończyło. A, i bym zapomniał, z niebywalym zacięciem robiłem przez dłuższy okres ćwiczenia,zwane 8Abs. Też dałem ciała;)

poniedziałek, 12 lipca 2010

zmartwychwstanie

Ten weekend wraz ze stadem spędziłem nad jeziorem, konkretnie powidzkim. Zaplanowałem wyjazd o 8.30 (do pokonanie 30km). Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Byliśmy na plaży prze 1,5 godz. sami. Jak mi się tam podoba. Dodatkowym atutem są żaglówki. Jestem nimi zafascynowany. O ile w sobotę było praktycznie bezwietrznie, to niedziela spowodował wysyp tych jednostek na jezioro. Cały czas kombinuje jak tu sobie zorganizować taki rejsik i pływanie. Niestety nie posiadam patentu, umiejętności, ale mam znajomych;). Od dłuższego czasu nie potrafię sobie przypomnieć, kto taki proponował mi właśnie takie sposób spędzania wolnego czasu. Ale od samego patrzenia robi mi się tak jakoś fajnie, miło i przyjemnie. Cały ten wyjazd wyjątkowo zapadł tez w pamięci Piotra. Usłyszałem od Niego: "Tata marzyłem o taki dniu, to najpiękniejszy dzień w życiu. Dziękuje Tobie, że tu przyjechaliśmy." Serduszko się raduje jak się słyszy coś takiego. Naprawdę. W drodze powrotnej miałem jednak małą zagwozdkę. Otóż Piotr, zwróciłem się do nas z takim pytaniem: " A co to znaczy zmartwychwstał ?????". Więc zaczęło się drążenie. gdzie to słyszał, co dokładnie słyszał. Usłyszeliśmy, że gdzieś tam coś oglądał i było, że Jezus zmartwychwstał. Więc zacząłem mu tłumaczyć, że Jezus umarł, że po trzech dniach ożył i taki poszedł do nieba. Mały zaczął to sobie dopasowywać do dziadka Genia. Znów pytania, czy już dziadek zmartwychwstał, czy nadal jest w grobie, czy był jeszcze w tej skrzynce w kościele (trumna). Po wnikliwym wytłumaczeniu zamilkł w pełni zadowolony. Jednak okazało się, że to wcale nie koniec. Wieczorem rodzicielka mówi do mnie: " padniesz, jak coś ci powiem!!! Piotr rozmawiał ze mną o zmartwychwstaniu." Już wiedziałem wszystko. Piotr udał się do babci i powiedział Jej , że już nie musi martwić, bo ZNÓW BĘDZIE MIAŁA DZIADKA.  Bo tata Tomasz wszystko mu wytłumaczył, wystarczy RYCZEĆ DŁUGO i dziadek znów się pojawi, bo zmartwychwstanie. Także babcia nie martw się wszystko będzie dobrze. Tymi słowami skończył rozmowę i udał się do kolegów. 

Co zaś się tyczy wypoczynku nad wodą, to rewelacja. Byłem podobnie jak Piotr zachwycony. O dziwo dałem radę leżeć na kocu i się opalać(szok!!!!). Nie poparzyłem się, Piotr również cudowna opalenizna, tylko EmKi pośladeczki wczoraj ucierpiały;).






niedziela, 4 lipca 2010

rolki

Okazało się, że nie jest ze mną, aż tak źle. Mianowicie, otrzymałem w podarunku od mojego przyjaciela najprawdziwsze rolki. Nie miałem o jeżdżeniu bladego pojęcia, na łyżwach też nie umiem jeździć. Wystarczyło przedwczoraj pół godzinki, wczoraj z H. 3 x Wenecja dookoła( H. wpychał mnie pod górki), a dziś śmigam aż miło. Ale frajda. Nie sądziłem, że sprawie sobie tyle radości w wieku 34lat. Nigdy, przenigdy nie marzyłem nawet, że kiedykolwiek będę jeździł. Cieszę się jak dziecko. Wczoraj "paraolimpiada", a dziś już bez wysiłku i nieukrywaną frajdą przemierzałem kolejne kółka wokół jeziora. Pewnie ich było coś koło 8-9, każde po 1720m. Duża rolę w tym wszystkim ma terapeuta, bez Niego i jego podejścia do mnie, pewnie nadal bym tylko chciał. Potrafi tak mnie "podejść", tak zmotywować ,że z zapałem biorę się za różne rzeczy i sprawy. Nie wygląda to tak, że realizuje to co mi każe, bardziej realizuje jakieś swoje ukryte od zawsze pragnienia i chęci. Wobec powyższego jestem wdzięczny dwóm osobom: H. za motywację i pokazywanie jakie życie może być fascynujące, Mareczkowi za wsparcie, wiarę i oczywiście sprzęt. Jeszcze raz Wam dziękuje.



p.s.
tak jeszcze nie jeżdżę, ale pracuje nad tym;)


czwartek, 1 lipca 2010

kompleksy

Po niedawno skończonych warsztatach, pojawiła się wczoraj pewna refleksja. Otóż okazało się, że posiadam kompleksy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dwa , bądź trzy zdarzenia dały mi dobitnie znać o tym. Pierwsze, to chęć porozmawiania z terapeutą na tych warsztatach, w czasie wolnym. W swojej dzielnej główce wymyśliłem sobie, że Lu bądź H. są na bank zmęczeni, że to nie czas na coś takiego, że mogą nie mieć chęci, i trzy miliony innych absurdalnych powodów. Gdyby nie to , że Lu sama podeszła i zagadała, prawdopodobnie nie doszłoby do rozmowy z Nią. Bardzo pomocna była ta rozmowa, oj bardzo. Kolejna sytuacja to Remik, który jest masażystą. Przyjechał na warsztaty ze stołem do masażu, proponował usługi(free), a ja dwa dni robiłem podchody, żeby podejść i poprosić o masaż. Miałem milion różnych powodów(w głowie oczywiście) by nie nie zagadać. Kolejny przykład to fantastyczne Justynka i Anitka. Tak bardzo chciałem z nimi pobyć, porozmawiać, podzielić się doświadczeniem. Jednak w głowie cały czas - bo nie wypada, bo zajęte, bo mogą nie mieć ochoty. Tak sobie wczoraj wszystko przetrawiłem i doszedłem do wniosku, że pomimo swej powierzchowności boje się jakoś ludzi. Ogólnie jestem postrzegany jako osoba wyjątkowo śmiała i odważna, nie posiadająca żadnych hamulcy. A tu nagle takie cudo. Pamiętam jak się zawsze zastanawiałem, jak ludzi mogli zacząć pić z braku akceptacji, bądź dla dodania sobie kurażu. Cofnąłem się wczoraj w czasie i ja rzeczywiście tak zaczynałem. Początkowo moje picie było dla dodania sobie odwagi, zaistnienia w towarzystwie starszych, później poszło już z górki. Podzieliłem się tymi wszystkimi spostrzeżeniami na wczorajszej terapii. H. ucieszył się, że coś takiego pojawia mi się w głowie. Powiedział wręcz, że wiemy już przynajmniej co boli, czyli mamy diagnozę jakiegoś konkretnego mojego zachowania. Można więc przystąpić do pracy. Bardzo mnie zaskoczyły te moje przemyślenia, ciesze się jednocześnie bardzo, że dochodzę do taaaaaaaakich wniosków.