piątek, 26 listopada 2010

Pustki - Lugola

 Nie wiem dlaczego, ale ten kawałek przypomina mi dzieciństwo beztroskie.:). nagle pojawia się wspomnienie placu koło Piecyka, ganianie za motylami, przesiadywanie w parku na huśtawkach, wyścigi żużlowe( na rowerach) wokół wspomnianego placu, oranżada na spółę, kiszona kapusta na zagrychę ( taki ulubiony deserek z dzieciństwa - nic innego nie było), pudrowe cukierasy. Aż mi się pysk śmieje. Tak nagle. Naszło mnie to, podczas słuchania ten piosenki w radio.

czwartek, 25 listopada 2010

mam swiadomość

Tymi słowy mój 6-letni syna zaczął swoją wypowiedź : "Lidia, ja mam świadomość,że nie odzywamy się do taty:). 
Sprawa wymaga małego wyjaśnienia. Nie dalej jak we wtorek o godz. 5:10, miała miejsca "mała zadyma". Każdy z naszej trojki dostał od każdego, a skończyło się na tym ,że powstała koalicja przeciwko mnie:). Piotr jako sprawca początkowego zamieszania, wszedł w sojusz z Lidią, która notabene miała zarzut wobec niego. Ale skoro stare porzekadło mówi : "cel uświęca środki", więc ta dwójka utworzyła przeciwko mnie biednemu SOJUSZ. O ile z Piotrem nie stanowiło "większego" problemu dojście do porozumienia:" no wiesz tata, ja tam każde przeprosiny przyjmę" , to z moją druga połową był większy problem. Jednak wszystko skończyło się szczęśliwie i po burzy znów wyszło słoneczko.

Kończę, bo za oknem pojawił się ŁYSY i Jego Żółta Kopareczka, wiec nie wiadomo, co wysmyczą.

piątek, 19 listopada 2010

fajny czas

Tytuł mówi sam za siebie. Rzeczywiście, pomimo potwornego zmęczenia, przejściowych kłopotów - przeżywam swój najlepszy czas.Praca, dom, ostatnio szkolenie, wyjazdy od czasu do czasu na profilaktykę ( dziś jadę), wyjazdy do Maggie, oczywiście terapia, w ambitnym planie aplikowanie do konkursu grantowego - to wszystko powoduje, że odkrywam iż nadaje się do czegoś. Do czegoś co może pomóc innym, pomagając jednocześnie mnie. Doszedłem do etapu, w którym czuje potrzebę oddania choć odrobinki tego, co sam otrzymałem. Jest mi z tym cholernie dobrze. Na chwilę obecna mam możliwość zbudowania wokół siebie fajnego zespołu, z którym mogę coś tworzyć. Powstaje coś na kształt szkieletu zespołu. Kurde najfajniejsze jest to, że to ja w dużej części mam możliwość doboru sobie ludzi. To pierwsze takie doświadczenie w moim życiu. I jest super. Jeszcze fajniejsze jest, że mogę przedstawiać pomysły i mam wolna rękę w ewentualnej ich realizacji. Dziś, i w niedzielę mam spotkania z ludźmi, z którymi mam zamiar współpracować.

Właśnie wróciłem z gimnazjum - 2 godziny lekcyjne, ale orka. Cięzkie zajęcia, ale dające mi mnóstwo satysfakcji.

poniedziałek, 15 listopada 2010

trzymaj się !!!

Właśnie wczoraj skończyłem czytać,  drugą cześć powieści Jamesa Frey'a :" Mój przyjaciel Leonard". Pierwszą też oczywiście przeczytałem. " Milion małych kawałków" to pierwsza w moim życiu pozycja o uzależnieniu. Autor "Alkoholik, Narkoman i Przestępca "- jak sam siebie nazywa, w prosty i bezpośredni sposób opisuje swoja drogę do trzeźwości. Książka zrobiła na mnie kolosalne wrażenie - kolosalne. Zresztą nie tylko na mnie. Podrzuciłem ją Rodzicielce i mówiąc kolokwialnie wymiękła. Oddała mi ja i powiedziała, że nie jest gotowa na coś takiego. Rozumiem Matkę w pełni, bo ja kilka nocy miałem dość dziwne sny, poprzypominało mi się i to i owo. A kończąc druga cześć najzwyczajniej w świecie się popłakałem. Starałem się jak mogłem ukrywać łzy przed synem i udało mi się. Później jednak ( dziś dokładnie) stwierdziłem, że niepotrzebnie to zrobiłem. Gdyby Piotr zauważył, zapewne by spytał co jest powodem tego, że płacze. Naturalnym więc byłaby rozmowa na temat uczuć, z którymi nam nadal problem. Pocieszający jest fakt, że potrafię się wzruszyć i rozpłakać. Tak się kiedyś przed tym broniłem.


No i przesłanie:" trzymaj się, cokolwiek by się nie działo". Bardzo trafia do mnie to wszystko co tam przeczytałem. Stała się również jeszcze jedna rzecz: udało mi się zapanować nad kompulsją. Pomimo tego, że książka jest napisana doskonale, nie pochłonąłem jej od razu. Czytałem po 60-80 stron, co jest dla mnie nie lada wyczynem. Z tego też jestem dumny. Wczoraj podczas porannego biegu, uświadomiłem sobie, że musiałem wykonać mnóstwo pracy by nie wrócić do nałogu, przynajmniej w początkowej fazie. Teraz jest łatwiej, posiadam już jakieś mechanizmy. Po oddziale jako świeżynka, motałem się, aż miło. Teraz patrząc w perspektywy czasu, gdy mam praktycznie codzienny kontakt, z ludźmi na początku drogi i widząc niektóre porażki, wpadki - jakkolwiek to zwał, pojawiła się świadomość ogromu pracy. Pierwszy raz od 6 lat dotarło to do mnie. Jestem dumny, tak to właściwe słowo. Jestem dumny z tego i nie wstydzę się tego. Znów popisałem, bez ładu i składu, ale co tam.

p.s.
właśnie dzwoniłem do szkoły. Papiery dotarły : "jesteś już prawie przyjęty" - to usłyszałem od wyjątkowo milej Pani.:)

poniedziałek, 8 listopada 2010

intensywnie

Jest 6:07, a ja już nie mam sił do pracy. Jestem wykończony, miałem wyjątkowy tydzień, obfitujący w wyjątkowe wydarzenia. Potrzebuje odpoczynku, już, teraz, natychmiast. Ale od początku.

Wtorek - bardzo miłe, jednocześnie zaskakujące spotkanie z psychologiem i terapeutą uzależnień z ZK Gębarzewo. Sama mnie poszukała, sama zadzwoniła i sama zaproponowała spotkanie. Szykuje się chyba jakaś extra współpraca, bo plany i oczekiwania obu stron są bardzo fajne. Istnieje opcja po wspólnym spotkania H. i tejże Pani, że będziemy razem pracować w Fundacji. 

Środa - jak powszechnie wiadomo, jak środa to terapia indywidualne. Co u mnie??? Dobrze, nawet chyba bardzo. Głównym tematem spotkania, było jednak moje postanowienie. Nosiłem się z nim już od jakiegoś czasu - idę do szkoły : Studium Terapii Uzależnień. Pomimo przeogromnej chęci, oczywiście starałem się w sobie samym znaleźć pokłady jakiegoś sprzeciwu, przeciwko tej decyzji. Jednak pierwszy raz nie brałem, tego " a może jednak jeszcze czas", pod rozwagę. Decyzja podjęta. W marcu pierwszy raz - mam nadzieję. 

Czwartek - to popołudniowe spotkanie, z szefostwem  Fundacji. Był i H, była i L. Po wejściu na pięterko do H, po tych nowych, ślicznych schodach, została mi przekazana informacja, która mnie poraziła i bardzo, ale to bardzo ucieszyła. Spowodowała, że poczułem się tak, jak bardzo dawno się nie czułem, Byłem dostrzeżony i w jakimś sensie wyróżniony. Brzmiała ona bardzo krótko : " Słuchaj dzwoniła Maggie i poprosiła mnie, abym Tobie przekazał, że zaprasza Ciebie na ustawienia do siebie, jesteś Jej gościem. Tu masz numer telefonu i kontaktuj się dalej. "  Nagle zacząłem się zastanawiać, dlaczego ja???. Przecież ja o tych całych ustawienia, to za bardzo nie mam pojęcia. Od razu przypomniało mi się jednak, jak Maggie podczas pierwszej wizyty u Niej, wzięła mnie pod ramię w przerwie i powiedziała: "Jesteś niesamowicie intuicyjny." To ogromny zastrzyk pozytywnej energii, szczególnie gdy słyszy się to od Niej. I dodatkowo sama zadzwoniła i poprosiła o moja skromną osobę.

Piątek - wyjazd z profilaktyka uzależnień do pewnego gimnazjum na 3 godziny lekcyjne !!!! Pierwszy raz Pojechałem z L. Jak na pierwszy wspólny występ z Nią, było zadowalająco. Chodź na mnie osobiście spotkanie w ostatniej klasie zrobiło ogromne wrażenie. Tak ogromne, że jak to sam powiedziałem L. zachciało mi się w pewnym momencie ryczeć. Potwornie zmęczeni, z nowymi pomysłami wracaliśmy do Gniezna. W piątek miało miejsce jeszcze jedno zdarzenie - WYSŁAŁEM PAPIERY DO SZKOŁY!!!!


Sobota - to całodniowe ustawienia u Maggie. Od 10.00 - 19.00 CIĘŻKA ORKA.  Jako reprezentant występowałem chyba, w czterech ustawieniach pod rząd. I wszystkie w jakiś sposób wywoływały bardzo duży rezonans wewnętrzny. Było ekstra, to miejsce, ludzie, kawa z cynamonem, atmosfera, no i Mistrz Yoda - Maggie. Jest fascynująca. Znów usłyszałem kilka bardzo ciepłych słów na swój temat. Powoli zaczyna do mnie docierać świadomość, że posiadam jakieś fajne i poważne zasoby wewnętrzne. Jeśli tylko pojawi się jakaś kolejna możliwość zawitania do tego niesamowitego miejsca, oczywiście skorzystam. Dodatkowo pojawiły się miejsca, momenty do bardzo poważnego przerobienia.


Rezonans po ustawieniach rzeczywiście było ogromny, jest ogromny to chyba właściwe określenie. W nocy z soboty na niedzielę, nie spałem za dobrze. Obudziłem się wołając o pomoc. Tak mnie to porobiło. Jestem niebywale zajechany. To Odpowiednie określenie. Czas na odpoczynek. Tylko nie ma kiedy, może dziś jak prądu nie będzie:).



wtorek, 2 listopada 2010

Łysy i jego koparka

Dziś rano świadomy tego co mam do zrobienia, ostro wziąłem się do pracy. Naliczyłem lokale, wystawiłem faktury, wziąłem się za legalizacje wodomierzy i nagle.... srrrrrrrru. Nastąpił zanik mocy. Zgasły światła, kompy, Poranny W-F. Z okna można było dostrzec potencjalnych sprawców całego zamieszania: Łysy i Jego Koparka. Na początku panika - co z danymi, czy znów spalił się dysk przy okazji, później o dziwo spokój i wesołość. Zaczęły się rozmowy o niczym i wszystkim. Przerobiliśmy z Kierownikiem wyjście Naszego Arusia z nowymi "przyjaciółmi" do kina, ogólną sytuacje polityczną, filmy obejrzane w długi weekend. A za oknem CATEPILAR  z jego operatorem. Korzystając z okazji zaniku mocy pomknąłem do budynku głównego, celem wysłania Macherowi danych. Gdy tylko wyszedłem moim oczom ukazał się ŁYSY  ze swoją żółtą pięknością. Miałem to szczęście, że byłem obecny podczas wygłaszania przez BOHATERA DNIA (ŁYSY) kultowej kwestii:  
" Pierdole to, to nie moja wina". Ubawiłem się do łez. Cała ta sytuacja, sposób mówienia, stworzyła coś wyjątkowo komicznego. Szybko wróciłem do siebie, dzieląc się ze spotkanymi współpracownikami brakiem winy głównego podejrzanego. Reszta dnia - do 14.00 - upłynęła pod znakiem przyglądania się dokonaniom ekipy ŁYSEGO. Demony, swoiste demony, tak najkrócej można ich scharakteryzować. Słów brakuje jakie to było absorbujące zajęcie. W odstawkę poszły nawet nie przeczytane "Wysokie obcasy". Ekipa wykazała się wyjątkową brawurą i nieskończonymi wydawać by się mogło pomysłami na dzień pracy:). Ogólnie dzisiejszy dzień oceniam zadowalająco, pomimo zaległości spowodowanej działalnością Żółtej Kopareczki. Jednak ubawiłem się bardzo, ale to bardzo. Pewnie jeszcze na długo będziemy mieli tematy do dyskusji.

cdn.....