piątek, 24 grudnia 2010

masakra

Kroiłem na sałatkę i na razie zrobiłem sobie pauzę. O kilku dni towarzyszy mi smak wódy. Wódy takiej przerobionej, po długim piciu, na kacu. Kroje ziemniaki - wóda, marchew - wóda, wciągnę powietrze przez nos - wóda, łykam ślinę - też wóda. Dodatkowo na dopełnienie - makabrycznie znajomy ból głowy - taki kacowy. Chodzę na mitingi, grupę wsparcia, spotykam się tylko z osobami niepijącymi, mam praktycznie codzienny kontakt z terapeutami. A tu taki zonk. Pojawiła się nawet myśl, że muszę zrobić wszystko by się nie nachlać. Nie mam absolutnie ochoty nawet próbować, ale to że pojawiła się myśl o tym, żeby nie próbować, jest już sama w sobie przerażająca. Szczęście, że idę jeszcze o 13 na spotkanie ze znajomymi, pogadam - może przejdzie. Cholera wie.Odrobinkę się uspokoiłem.Ale smak w ustach i ból głowy pozostał.

wtorek, 21 grudnia 2010

Raz Dwa Trzy - W wielkim mieście

Jako , że zbliżają się święta, czas na piosnkę. W zeszłym roku było The Smashing Pumpkins, tym razem w moje pooranej głowie, króluje rodzima produkcja. W związku z Nią moj nastroj jest bardzo, ale to bardzo zacny.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Gniezno drift

Właśnie szczęśliwie dojechałem najpierw do przedszkola, później do pracy. Już na Dworcowa          (właściwie to Dworcowej - ale to historia na osobny post ) miałem okazje wykazać się jako drifter. Siwy na tylni siedzeniu piał z zachwytu, ja z przerażenia ( ale nie artykułowałem tego). Samochód zamiast skręcać w lewo, jechał prosto, później w każdą stronę oprócz tej , w która miał jechać. Moja prędkość wahała się w przedziale pomiędzy 20-25 km/h. Wiem, wiem zaraz odezwa się głosy : A zimówki masz!!!???? - odpowiedź brzmi -  OCZYWIŚCIE. Pasażer w tyłu zachwycony :  
- "Ale dritrujesz tata" -  ja prawie osikany.
Nie minęło 500m a tu powtóreczka, na słynnym skrzyżowaniu przy NETTO, czasem zastanawiam się czy ktoś tego nie robi specjalnie, ale tylko czasem. Szczęśliwie jednak, dojechaliśmy na naszej gnieźnieńskiej ślizgaweczce. To na tyle, jeśli chodzi o naszą podróż do centrum.





niedziela, 19 grudnia 2010

Gwiazdor

Każde dziecko wie, że jak Wigilia, to i Gwiazdor. Jak Gwiazdor to prezenty, bądź rózga:). W związku z tym, że tegoroczna Wigilie przyjdzie mi spędzić u EmKi rodziców, szykuję się wyjątkowy tłok. Na moje, będzie coś koło 30 osób, samych dzieciaków coś koło 10. Wczoraj będąc z życzeniami u EmKi matki, otrzymałem propozycję: Tomasz, będziesz robił za Gwiazdora???. Bez namysłu odpowiedziałem, że oczywiście. Dziś uświadomiłem sobie jaka na mnie ciąży odpowiedzialność. Muszę się wznieść na wyżyny, że Piotrek się w tym wszystkim nie połapał. Zresztą to będzie jego pierwszy w życiu prawdziwy Gwiazdor. Będzie tak potwornie przejęty, że może mi się uda jakoś wyprowadzić go w pole. W piątek mieliśmy grupę, taką opłatkową, świąteczną. Wspominaliśmy jakie emocje towarzyszyły nam na dzieciak, na dźwięk gwiazdorowego dzwonka. Sam główny bohater wigilijnej nocy nie musiał przyjść, wystarczyło, że było słychać dzwonek. Będzie się działo, oj będzie. dzieciaki będą miały co wspominać.

sobota, 18 grudnia 2010

nagrody

Mój nastrój jest podły, bardzo podły. Nie wynika to tylko z wydarzeń z wtorku, ale to bardziej całokształt. Jestem potwornie zmęczony, nic mi się nie chce, szukam sobie nagrody za swoją ciężką pracę. Wiem, pojawia się od razu głosy, że ciężko nie pracuje, bo siedzę za biurkiem. Ale ja właśnie mam takie wrażenie. Wynika to przede wszystkim z tego, że jest 3 miliony rzeczy do zrobienia, każdy uważa, że to właśnie jego powinno być "najpierwsze". Nie dosypiam za bardzo. Jednak w środę miało miejsce zdarzenie, które jest takim światełkiem w tunelu. Pisaliśmy z grupą przyjaciół wniosek na dofinansowanie działalności Fundacji. Całość powstała w dwie noce. Oj był to wyścig, ale jaka radocha. Dawno się tak nie cieszyłem z wykonanej pracy. W związku z tym wszystkim uważam, że należy mi się nagroda. Tu znów pojawia się problem: co takiego sobie sprawić???? Jest kilka propozycji: od butów, spodni, książek, po absolutne zero - gdyż szkoda  mi pieniędzy wydawać na siebie. To ostatnie to taka moja przypadłość, z która staram się walczyć. Co do butów to sobie znalazłem jedne takie wymarzone, bajeczne, cudne, kosmiczne:

 


Czekam tylko za informacja ile kosztuje przesyłka. Kaszana miał się dowiedzieć:). Są dodane we właściwej kolejności.


Kolejną z propozycji jest książka, właściwie to książki - konkretnie Alfred Szklarski i jego Tomek. Może nie wszystkie od razu, ale chociaż ze dwie trzy????. Kto to wie?

poniedziałek, 13 grudnia 2010

choroba śmiertelna

Uzależnienie nazywane jest chorobą śmiertelną. To prawda znana wszystkim, którzy się o nią w jakikolwiek sposób otarli. Taka jest definicja i tyle. Jednak z definicjami bywa tak, że się je po prostu przyjmuje i się ich nie rozkminia.  A tu nagle namacalny dowód. Teraz nawet sceptycy nic nie powiedzą. Jakoś mi tak dziwnie, bo niby wiedziałem jaki jest wynik tego spotkania. Nie myślałem jednak, że zasiądę na trybunach podczas tego meczu. Były wzloty, były upadki, była wyrównana gra. Przepraszam za język typowo sportowy, ale chyba najlepiej mi on leży w tej sytuacji. Czasem przyglądałem się temu z boku, czasem byłem uczestnikiem tego spotkania. Bywałem zły, zirytowany, rzadziej zadowolony ze swojej roli. Cóż, takie są mechaniczny: są próby manipulacji, grania na uczuciach. Jestem przytłoczony. Wynika to chyba z tego, że podczas terapii na nowo obudziłem swoje uczucia. Jest do dupy. Nastrój ten udzielił się całej naszej malutkiej grupie, która wspólnie się wspiera. Wczoraj pojawiły się nawet wyrzuty, że nie stanęliśmy na wysokości zadania, że nie było nas, gdy byliśmy potrzebni, że ignorowaliśmy wołanie o pomoc, bądź umniejszaliśmy skalę zagrożenia. Nie pozostaje nic innego, jak jutro pojawić się na pogrzebie i godnie pożegnać P. 

sobota, 11 grudnia 2010

nienazwany stan

Dziś od rana było nawet fajnie, choć wyprawa do lasu na sanki, o mało nie doprowadziła mnie do szału. To co przeszliśmy idąc na skróty, było jak szkoła przetrwania. Piotr zapadał się po pas, ja do kolan. Cali w śniegu, ja ze śniegiem w butach dotarliśmy na górkę. Żeby tego było mało, na "stoku" było tyle śniegu, że sanki nie chciały zjeżdżać. U Piotra - czarna rozpacz na zawołanie. Jako niezwykle pomysłowy tata, szybko zaadaptowałem się do nowej sytuacji i zacząłem pracować jako ratrak. Po przygotowaniu trasy saneczki śmigały jak miłe.Przemoczeni, ale zmęczeni wróciliśmy z lasu. Od jakiegoś czasu, oboje wspólnie działamy na siebie jak pies na kota. Kłótni i wszelakich, niesnasek jest co niemiara. Czasem kupa śmiechu, lecz czasem jest ciężko. Ale skokami naprzód posuwamy się do przodu.

Dzisiejszy dzień kończy się właśnie czymś nienazwanym. Stan,który mi towarzyszy jest taki jakiś do dupy chyba. Ale po kolei. Byłem dziś zaproszony na miting opłatkowy w ZK. Było naprawdę fajnie, choć miejsce przytłacza. Nawet bardzo. Te kraty, strażnicy, ta biurokracja. Pojechałem z kolegą - towarzyszem w trzeźwym życiu. Przyjechaliśmy do domu, wzięliśmy Piotra i zawieźliśmy P. do domu. Po drodze McDonald, w ramach poprawy relacji-i do domciu. Chwyciłem telefon a tam SMS - P dziś zmarła.  Była ona trzydziestokilkuletnią kobietą. Kurde siedzę i nie wiem co pisać. Kilka razy czytałem tego SMS-a nie wierząc, że chodzi o konkretnie ta znana mi kobietę. Zadzwoniłem by się upewnić. Jeszcze wczoraj była tematem pewnej rozmowy. Właściwie nie Ona, co mechanizmy choroby i to co potrafią zrobić człowiekowi. Odkąd zacząłem zmieniać towarzystwo i spotykać się z ludźmi próbującymi zmieniać swoje życie, natykałem się na P. Mieliśmy lepsze i gorsze okresy naszej znajomości. A tu nagle dziś - jebut po całości. Nagle nastąpiło przypomnienie, że uzależnienie to choroba śmiertelna. Nadal mam ogromną zadymę we łbie. nie wiem co myśleć. Wstrząsnęło to mną. Od długiego czasu, śmierć nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Mnóstwo myśli krąży we łbie. Nie, nie wiem co pisać. Jest chyba jakoś do d.... Po prostu.

piątek, 10 grudnia 2010

czerep

W dniu wczorajszym operacja z obrazka, byłaby chyba najlepszym wyjściem. Ból jaki mi wczoraj towarzyszył prawie przez cały dzień ( do ok. 18, i później od 22) był masakryczny. Jestem już częściowo przyzwyczajony- o ile można się do tego przyzwyczaić- do bólu głowy, ale wczoraj to był o przegięcie. Kopuła myślałem, że mi się podniesie. Dodatkową atrakcją była moja blond trajkota. Nakręcony jednak przez babcie, wczoraj postanowił się mną opiekować, sam zrobił mi łóżko, ułożył podusie, oddał snów bentenowy kocyk. Zajął się sobą prze 20 minut na tyle skutecznie, że udało mi się zasnąć na kilkanaście minut. A potem była już norma - tratatatatata - tak do 21. Mieliśmy całe popołudnie dla siebie, zgodnie z umową. Popędziliśmy do naszej miejscowej galerii, z miejsca realizując otrzymana gotówkę na prezent od wuja Macieja. Kupiliśmy gre planszową, wreszcie inną niż chińczyk, domino, czy Czarny  Piotruś. Nawet zaczęliśmy już zapamiętywać zasady. Udało nam się zrealizować, ze trzy, no może cztery partyjki. Dziękuje wuju Macieju!!!!. 


Co zaś do bólu. Przyczyn może być kilka. Coraz bardziej skłaniam się jednak do teorii, że powodem może być wzrok. Siedzę od dobrych 12 lat przed kompem po ileś tam godzin dziennie. Nam takie własne odczucie, że widzę gorzej, tzn. czuje że muszę się bardziej skupiać , by osiągnąć ten sam rezultat. Druga z przyczyn może być wichura w aucie. Zawsze byłem wyjątkowo wyczulony, na wszelkiego rodzaju przeciągi ( dlatego czapka przez okrągły rok). Więc przyczyna, jak zwykle pewnie po środku.


Nadal czekam z niecierpliwością na odpowiedź ze STU, czy zostałem przyjęty. Pomimo początkowej euforii wynikającej z rozmowy telefonicznej z Panią z Sekretariatu, mam coraz większe obawy. Jednak nie tracę nadziei. Sądzę, że sprawa się sama rozwiążę do końca roku.


P.S.
Ból się skrada i krąży, jest bardzo blisko, jakby za mgłą.

środa, 8 grudnia 2010

zły nastrój


Dzień wczorajszy zaczął się fatalnie. Piotr od poniedziałku chory, więc gdy wstawałem to wyłączyłem sobie budzik. Na rezultat nie trzeba było długo czekać. Rano budzik zgodnie z tym co miał zaprogramowane - nie zadzwonił. Obudziłem się o 6:25 - nie pamiętam kiedy tak późno wstałem do pracy. Już sama świadomość, która jest godzina, wprowadziła mnie w "rewelacyjny" nastrój. Żeby tego było mało, odwiedziłem z rańca samiutkiego (jak co dzień) bloga Katamaranki (Uwielbiam Ciebie) i ciśnienie skoczyło mi na milion. Najzwyczajniej w świecie włączył mi się agresor. Lektura tego, co tam znalazłem poraziła mnie. Zdobyłem się na wyjątkowo długi komentarz, przeklinając po trzykroć. Ale musiałem. Trzymam kciuki za Ciebie.

Wszystko co się ostatni dzieje z moim organizmem, jest już chyba na pograniczu. Jestem najzwyczajniej w świecie zajechany, jak Kasztanka Piłsudskiego. Padam na ryj. Po prostu. Piotr wczoraj się odwrócił do mnie tyłkiem. Taka kara dla mnie. Doskonale go rozumiem. Nie umiał sobie chyba z tym poradzić, że wróciłem znów koło 20.30. Więc zareagował tak jak umiał. Odbyłem z nim rozmowę, podczas której powiedziałem mu, że jeśli jest na mnie zły za to, to ma to najzwyczajniej w świecie powiedzieć. Chyba zrozumiał. 

Na szczęście nie mam problemów ze swoimi nałogami.  O to akurat dbam i to bardzo, chociaż zastanawiam się , czy nie za mocno. Patrząc jednak na to z drugiej strony, to jest to najważniejsze. Jednak coraz częsciej mam chęć wywiesić białą flagę w pewnych aspektach życia.


niedziela, 5 grudnia 2010

ból

Wśród najbliższych jestem postrzegany jako osoba, której praca fizyczna przynosi ból. Sądzi tak Rodzicielka, sądzi i EmKa. Prawda jest, że za bardzo nie przepadam za taka właśnie formą wysiłku fizycznego. W sobotę postanowiłem się poznęcać nad sobą:): było odśnieżanie, wymiana oponek w stylu F1, wreszcie całkowicie naturalne zrzucenie śniegu z dachu pewnej nieznanej mi kobiecie. Dodatkowo, zachęcony ostatnim sukcesem, postanowiłem znów rodzinkę uraczyć pysznym rosołkiem wołowo-drobiowym plus smażony kurczak. Jakby tego było mało - tego zmuszania się do cierpienia - wieczorem udaliśmy się z EmKa na Harrego do kina. Seans skończył się o 00.00. Ten film to już był szczyt szczytów. Wynudziłem się po całości.

Niedziela. Jak niedziela to wiadomo - godzina 9.00 Wenecja. Przy delikatnym mroziku przebiegłem wraz z H. wyjątkowo radosne i wesołe 10km. Mózg podpowiadał, żeby strzelić jeszcze z jedno,dwa kółka, lecz organizm mówił NIE. Co ciekawe tylko mówił, a nie krzyczał. To pewnie z uwagi na niesamowicie wspaniała pogodę, wręcz stworzoną do biegów.


Wracając do tego bólu. Lubie sam sobie zadać pracę fizyczną, a nie mieć ją narzucaną w rożny niekoniecznie miły sposób. Najczęściej mam jakieś takie wyczucie co i kiedy trzeba zrobić, jednak gdy mam to narzucane to już robię to z jaką taką okazywaną złością i pretensją. I to jest mało komfortowe. Mam póżniej wyrzuty sumienia, że reaguje w sposób niewłaściwy.