Więc po kolei. Wyjazd z Gniezna nastąpił o 8:00 w sobotę. Mieliśmy we dwójkę do pokonania 400km, postanowiłem dać Arusiowi we władanie moją żółtą żabę. Jechał pierwsze dwieście kilometrów, prawie osiwiałem do końca;). Sam przyznał, już w Krakowie, że było kilka sytuacji "podbramkowych". Na moje, nazwanie ich podbramkowymi, to spore nadużycie ze strony mojego kompana. Ogólnie było nieźle. Nawet bardzo. Droga do Krakowa przebiegła szybko. Mały problem miałem już na miejscu, ale okazało się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zaparkowaliśmy samochód na osiedlu, które znajdowało się po drugiej stronie ulicy. Jakby tego było mało, okoliczny mieszkaniec z małżonką podwiózł nas do samej festiwalowej bramy. Było to coś koło 15 z groszem. Mając jeszcze godzinkę do otwarcia bram, udaliśmy się na pieszo do samochodu, żeby obadać drogę. W dwie strony zajęło nam to coś koło 15 minut.
Koło 16 ustawiliśmy się przed bramkami. Samo wejście zajęło na 30 minut. Udaliśmy się oblukać cały teren, wymienić kasiorę na kupony i przy okazji zjeść coś i się napić. I już na początku Pani od coca-coli zrobiła furorę. Tak zamotanej dziewczyny nie spotkałem już dawno. Była wyjątkowo pozytywnie zakręcona. Aruś nawet drugi raz ją odwiedził na stoisku. Kwintesencja zakręcenia pozytywnego, łącznie z wyglądem.
17:30 Muchy
Jako pierwszy na scenę ruszyły Muchy. Zostałem bardzo zaskoczony. Muzyka przez nich grana, bardzo szybko wpadało w ucho. Okazało się, że zespół jest mi znany co najmniej z kilku kawałków:
Cały koncert był wyjątkowo lajtowy. Szybkie, dynamiczne granie zapowiadało to co miało nastąpić później. Jeden z utworów towarzyszył mi i Arusiowi przez całą drogę powrotną. Z czystym sumieniem polecam tych chłopaków. Są fantastyczni.
19:00 The Big Pink
To co nastąpiło punkt 19, to była bomba atomowa.
Wrażenie jakie mi towarzyszyło podczas słuchania tego właśnie kawałka w wersji koncertowej, nie sposób opisać. Po takim początku, ,czekałem na coś w stylu Hitchcocka. Jednak po takim początku, trudno zagrać coś lepszego. Sam jednak koncert był popisem całego zespołu. Bębniarka się wyrabiała, bardzo się wyrabiała. Kapela okazała się być mi znana, czyli nie byli do końca anonimowi. Gdzieś było dane mi ich słyszeć. Mnie koncert podobał się bardzo. Mają bardzo fajny pomysł na to co robią. Wszystkie późniejsze kawałki, były bardzo ciepłe pogodne w odbiorze.
Koniec części pierwszej;)
Zazdroszcze wzjazdu na festiwal.
OdpowiedzUsuńja też zazdroszczę wyjazdu
OdpowiedzUsuń