Jestem dosłownie skatowany. Ledwo widzę na oczęta. Jednak udało się. Po dokładnie co do minut, 24 godzinnej wyprawie na kraniec świata, wróciłem zachwycony z upragnionego festiwalu. Co tu dużo opisywać, było "jedwabiście". Nie spodziewałem się aż takich emocji.To na tyle, jest dziewiąta rano 22 sierpnia. Nie mam siły więcej pisać. 800km przejechanych, 14 godzin w trasie, 10minut snu robi swoje. Jutro będzie pełna relacja z tego święta. Było warto.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Heh, ja od dziś w krk:)
OdpowiedzUsuń