sobota, 11 września 2010

grzybobranie

Wczoraj podjąłem decyzję, że dziś z rana jadę na grzyby. Jadę w miejsce gdzie jeździliśmy z ojcem. Nastawiłem budzik na 5:30, EmKa gdyby wstała miała jechać ze mną. Gdy zadzwonił telefon, zerwałem się, szybka kawa i w drogę. Do pokonania jakieś 35kmała drogę taka mgła, że makabra. Nie wiedziałem nawet czy skręcę we właściwą drogę. Dałem radę. o 6:40 byłem już w znajomym lesie. Widok, który ukazał się moim oczom był cudowny. Wstające słońce, rosa, pajęczyny na kwiatach, śpiew żurawi - tak, tak nie mylę się. Od razu pojawił się "malutki" wyrzut sumienia, że nie zabrałem aparatu. Jadę we wtorek, wezmę-zrobię sesyjkę obiecuje. Las w którym byłem jest bajkowy, brak krzaków, jeżyn i innego ustrojstwa. Bardzo gruba warstwa mchu, powoduje, że ma się uczucie chodzenia po czym bardzo miękkim i wręcz falującym. Podczas grzybobrania, byłem wyłączony, całkowicie gdzieś na innej planecie - łapałem się na tym ,że nie myślę o niczym. Cieszę się, że jest mi dane doświadczać właśnie takich uczuć: spokój, nadzieja, radość, wdzięczność samemu sobie za lata abstynencji. Wszystko to właśnie dzięki temu. Ogólnie od jakiegoś czasu trwa u mnie bardzo dobra passa. Obym nie zapeszył. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz