poniedziałek, 28 czerwca 2010

Kamienica



Cały weekend bylem na warsztatach poświęconych pierwszemu krokowi AA. Zaczęło się bardzo źle. Otóż kolega z którym miałem jechać, nie dotrzymał słowa i wystawił mnie do wiatru. Byłem strasznie zły na siebie, że tego nie przewidziałem, choć podejrzenia były, że może się tak właśnie stać. Dotarłem do Kamienicy o 21.30 zamiast o 17. Wściekły, zły sam na siebie( koledze wspaniałomyślnie odpuściłem), usiadłem w kręgu przy ognisku. Uspokajająco wpłynęła na mnie obecność znajomych twarzy. Chwila wyjaśnień odnośnie spóźnienia, miła rozmowa, przywitanie się - Misiaczki i już mi się podobało.
Warunki - wczesna Sparta!!!. Od razu zostałem zakwalifikowany do domku PLAYBOY. Łóżka piętrowe, metalowe, sama rozkosz. W domku nic oprócz wspomnianych wyrek;). Jak dla mnie bomba. Uwielbiam coś takiego. Ekipa zamieszkująca ten cud sztuki budowlanej - rewelka, najlepsza z możliwych.


Poranek rozpoczęliśmy od biegu. Wystawiliśmy silna ekipę, więc po kolei: Heniek( środek), Andrzej(lewy), Tomek(prawy), Marcin (jedyny, który dorównywał mi poziomem - ostatni na zdjęciu), no i ja( niewidoczny).
Cała trójka wyrwała do przodu, a my we dwójkę w związku z tym, "że to nie były zawody", powolutku do celu. Po jakiś 4km, zgodnie stwierdziliśmy ze wracamy, więc śmignęliśmy max. 8km. Byliśmy bardzo dumni, ze swego wyniku tym bardziej, że ostatni raz biegaliśmy na biegu w Gnieźnie. Po biegu kąpiel i wspaniałe jedzonko przygotowywane przez nieocenioną Agnieszkę. Jestem bardzo zadowolony z tych warsztatów. Były zupełnie inne od tych lutowych. Więcej czasu było na rozmowy takie indywidualne, na relaks i wypoczynek. Tradycyjnie obsada tych spotkań jest co najmniej wspaniała. Zajęcia były skierowane dla osób uzależnionych, jak i współuzależnionych. Szczególnie ta druga grupa osób w moim przypadku, była bardzo przydatna. Dała mi możliwość skonfrontowania się z odczuciami tej drugiej strony, bardzo mocno i często krzywdzonej.
Bardzo pomogła mi jedna z rozmów z Lu, dzięki to której uświadomiłem sobie, że mam prawo być zły na kolegę, że to całkowicie normalne ( moja złość wobec niego).


Ogólnie to celem całkowicie niezamierzonym, ale samym w sobie były sobotnie zajęcia: praca nad bezsilnością wobec uzależnienia i brak kierowania własnym życiem. Pojechałem się tam zrelaksować i pobyć w miłym towarzystwie, jednak wszystko co zaszło na tym spotkaniu , przekroczyło moje najśmielsze przypuszczenia. Szczególnie miło wspominam rozmowy z Marcinem, z którym to znaleźliśmy wspólny język i dodatkowo prezentowaliśmy "odpowiednio wysoki" poziom sportowy, jeśli chodzi o bieganie. Wymieniliśmy się telefonami i mam zamiar podtrzymywać ta znajomość i ja również rozwijać. Z niecierpliwością czekam na kolejne spotkanie w tym samym, choć niekoniecznie gronie.

wtorek, 22 czerwca 2010

pyry i nie tylko

Właśnie wykąpałem Piotra, położyłem go do łóżka i mam dwa przemyślenia na gorąco. Zacznę od spraw kulinarnych. Mam bardzo odważną tezę: " nie ma lepszego jedzenia, niż młode pyry z koperkiem, do popicia zsiadłe mleko, bądź maślanka". Około 19 dopiero zajadałem obiad, na który był ten cud. Jedząc to wspaniałe danie, aż się gdzieś zatraciłem. Ten smak podsmażonych ziemniaków. Ach. Brak słów normalnie. Jeśli chodzi o jedzenie , to akurat nastał dla mnie czas żniw. Lidia od dwóch, bądź trzech dni, dopytuje się co na obiad. Z mojej strony niezmiennie : MŁODE PYRY. Mogę je jeść na okrągło. Nic więcej nie potrzeba mi do szczęścia. Jutro mam ochotę na takie z gzikiem. To dopiero będzie uczta. Po całości. Jeden z siedmiu grzechów głównych zostanie popełniony;).

Dziś również tradycyjnie, spędziłem dłuższą chwilkę na boisku z moim małym KAKĄ. Piotr śmiga,aż miło. A kopa to ma takiego, że nawet nastolatkowie, grający na boisku mówią: mały to ma jeb....cie. Chodzi mi o wspomnianych już wcześnie, pojawiających się towarzyszy gry. Dziś jeden używał takiego słownictwa, że robiło mi się głupio. Chciałem zareagować, jednak ku mojemu zdziwieniu, nagle sam od siebie zaprzestał. Od momentu próby "zaistnienia" w towarzystwie, do momentu rezygnacji z takiego zachowania minęło niespełna z pić minut. Kurde, jakie te wszystkie dzieciaki maja potencjał. Jak się zbierają z tą piłką. jakie dryblingi. Zamiatają tak, że głowa mała. Maja dostęp do tv, PS, podpatrują, naśladują. Mój mały - najmniejszy, ale nadrabia ambicją. Ma fajna szkołę, grając ze starszymi.


niechęć

Właśnie wszedłem na swojego bloga i okazało się, że liczba "publikacji" spada w sposób dość gwałtowny. Mam tak od jakiegoś czasu dosłownie ze wszystkim. Ogarnęła mnie jakaś niemoc. Zdarzają się nawet dni, że nie chce mi się obiadu jeść. Jedyne co robię nadal regularnie, to uczęszczam na terapię. Przynosi mi to wiele dobrego, jednak od pewnego momentu zacząłem oceniać mitingi. Może nie dokładnie oceniać, co mówić na głos o swoich zdaniu na pewne tematy. Dałem sobie sam prawo do wyrażania własnych myśli i nieakceptowania wszystko w myśl zasady: "to mój problem". Problem w pewnym sensie jest mój, jednak nie odbiera mi to prawa do sygnalizowania, że pewnych rzeczy, zachowań nie toleruję, bądź mi najzwyczajniej w świecie nie odpowiadają. Sam znalazłem się na rozdrożu, nie wiem do końca, czy to dobrze, cz źle. Nie neguje wspólnoty, jej osiągnięć, mocy terapeutycznej, bardziej określam swoje oczekiwania, sygnalizuje pewne wg mnie odstępstwa od ogólnie przyjętych i akceptowanych reguł. Nie daje sobie oczywiście monopolu na wiedzę, czego nie wiem - dopytuje się osób będących dłużej w terapii. Staram się w jakiś sposób zrozumieć te 12 kroków. Prawda jest taka, że ogólnie wiedza o nich ( z moja na czele ) jest bardzo, ale to bardzo znikoma. Cały czas się motam, czy zabrać głos nie zawsze zgodny z linią większości. Zabieram głos i również ustępuje większości. Źle mi później z tym, ale co zrobić. Martwi mnie ten mój stan. Poza tym ta jakaś niemoc. Jutro walę na indywidualną, pogadam z terapeutą. W piątek warsztaty - będzie okazja się wygadać i skonfrontować swoje zachowania z terapeutami i ludźmi z zewnątrz.

czwartek, 17 czerwca 2010

marzenia

W dniu wczorajszym zrobiłem pierwszy krok do realizacji swoich marzeń. Jednym z nich, takim najbardziej możliwym do realizacji było uczestnictwo w koncercie MUSE. Jakiś czas temu (6-8miesięcy) zafascynował mnie ten zespół. Obejrzałem dwa jego koncerty, muzyka bardzo mi odpowiada, wszystko gra i buczy. Na tamten czas wymyśliłem sobie, że super by było się wybrać na ich występ. Poczytałem w necie i okazywało się, że najbliżej to Berlin. To już niestety wyprawa jak dla mnie "za ocean". Zrządzeniem losu, jakiś czas temu okazało się, że wystąpią na COKE Music Festival. Bardzo się ucieszyłem, lecz jak to zwykle ja zacząłem sam sobie piętrzyć trudności: no bo daleko - Kraków, bo brak pieniędzy, bo nie będę miał co zrobić z Piotrem, itp.

Ni stąd ni zowąd wszystko zaczęło się nagle układać: Lidia zostanie z Piotrem, Aruś jedzie ze mną (bena na pół), Lidia wygospodarowało kasiorę, ogólnie zajebioza. Cały czas brzmią mi w głowie słowa terapeuty: " spełniaj swoje marzenia. Najtrudniejszą rzeczą jest zaprzestanie picia i zażywania. Skoro tego dokonałeś
, możesz zrobić dosłownie wszystko." Może nie do końca są to jego słowa, ale coś w tej nucie. Oczywiście terapia cały czas się rozumie;).

Więc wracając do dnia wczorajszego: zamówiłem i zapłaciłem za bilecik. 21 sierpnia - Kraków, oj będzie się działo. Jestem naprawdę bardzo, ale to bardzo szczęśliwy.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

SW

Właśnie byłem na Hatak'u i oniemiałem z zachwytu. Wiem, że nie do wszystkich trafiają Star Wars, ale tym co zobaczyłem i poszukałem na YouTubie, muszę się podzielić. Są to dwa filmiki będące trailerami nowej odsłony Star Wars: Old Republic. Nie wiem jak Wy, ja leje z zachwytu w majty;). Polecam oczywiście wersję HD;)

Pierwszego właśnie musiałem usunąć, bo EA upomniała się o prawa autorskie;)
MAM, MAM WŁAŚNIE MAM, NOWY TRAILER



i po wakacjach

Długo mnie nie było. Powód prozaiczny wakacje. W tym roku udaliśmy się stadem do Jarosławca. Odczucia po powrocie u współplemieńców - mieszane. Mnie się podobał spokój, odległość od zgiełku dnia codziennego. Piotr pokazał charakterek. Wymusza wszystko płaczem, szantażykiem. Ale dajemy radę.
Ogólnie jestem zadowolony. Miałem czas na pewne przemyślenia związane z moją najbliższą przyszłością. Zastanawiałem się jak zorganizować dzieciaki z okolicy. W większości moje myśli krążyły wokół pracy z ludźmi uzależnionymi, w sumie bardziej z dzieciakami i nastolatkami. Gdy tylko moje myśli podążają w tym kierunku, od razu jest mi jakoś tak lepiej, czuje się taki jakiś zdopingowany do działania. Muszę o tym z H. pogadać.

Nie zdradzę chyba tajemnicy jeśli powiem, że dojrzałem do decyzji o powiększeniu rodziny. Rozmawialiśmy z Lidią, Piotrem, wspomniałem o tym rodzicielce. Sam najchętniej marzę o "takich samych" - bliźniakach. Chyba jednak się nie uda;(. Ale próbować warto.

sobota, 5 czerwca 2010

10km

Ale wczoraj był czad, słoneczko dawało po całości. A ja miałem dyszkę do przebiegnięcia. Ja i moja drużyna. Pierwszy raz wystąpiliśmy w tak dużym składzie.Wystąpiliśmy w naprawdę silnej ekipie:

Nastroje znakomite, żarciki, śmiech - ogólna radocha. Wiedziałem, że będzie ciężko z uwagi na słonko, ale nie podejrzewałem, że aż tak. Więc start i po kilometrze pierwsze zaskoczenia - 6min. Gdy mijałem oznaczenie 2km, wiedziałem, że będzie to moja droga przez mękę. Stoper wskazywał 10:50, czyli jeszcze pół minuty szybciej. Trzymałem się dzielnie Heńka do 5km. na półmetku zauważyłem, że czas był coś koło 26minut.

Chwilę po tym zdjęciu, było tylko gorzej;). Mój organizm przyzwyczajony do lajtowego biegu w granicach 6-7min/km został zmuszony do krańcowego wysiłku. Nastąpił kryzys. Druga pętla, to już wspomaganie się desideratą: "oprócz zdrowej dyscypliny, bądź łagodny dla siebie ". odpuściłem sobie bieg z Heńkiem i postanowiłem się po prostu dotyrtać do mety własnym tempem. Już do końca nie przyspieszałem, ani nie zwalniałem. Na siódemce chwyciłem już jako taki rytm i było lepiej. Na ostatniej prostej nawet już nie odkręciłem, bo nie było z czego. umysł był zaprogramowany tylko na to, aby skończyć. Na mecie wystąpiło uczucie niezmiernej radości z ukończonego biegu, pomimo tego, że wypadłem poniżej swoich własnych oczekiwań. Najważniejsze było jednak uczestnictwo i ukończenie go. Był tradycyjnie śliczny medal, dodatkowo koszulka i mały plecaczek.


Na osłodę był koncert Urszuli. Zostałem zaskoczony naprawdę fajnym gitarowym brzmieniem. Choć najbardziej podobały mi się kawałki grane z Budką Suflera.
Trzeba jednak przyznać, że furorę robiła niezwykle żywiołowa blond chórzystka;).


piątek, 4 czerwca 2010

boisko

Od jakiegoś czasu, codziennie mam styczność z piłką nożna. Dzieje się to za sprawa mojego syna. Boisko za płotem, mały ma chęci i zacięcie, więc śmigamy co dzień. Oprócz tego mamy w biurze prawdziwego fana piłki kopanej - Arusia. Jakis czas temu rozgorzała dyskusja kim zastąpić Lewego z Kolejorza. Pomysł jest genialny w swej prostocie. Wyczytałem gdzieś, że IBRA jest za free;). Bardzo mi się ten koment pod jakaś dyskusja spodobał. Tak się z Arusiem uśmialiśmy, że nas brzuchy rozbolały. Ale nie o tym miałem pisać.

Otóż mi i Piotrowi, zaczyna towarzyszyć gromada dzieciaków, w wieku od 7-10 lat. Bardzo chętnie biorę ich do drużyny, stoję na bramce a maludy ganiają. Jakie było moje przerażenie, gdy nagle przy jakiejś sytuacji konfliktowej i spornej pojawiły się epitety: ty pedale, ty cwelu i tym podobne. Musiałem zareagować i stwierdziłem, że jeśli dalej będą padały podobne słowa, to taka osoba schodzi z boiska. Mali futboliści się zdyscyplinowali, jednak nie na długo. Szczególnie jeden z nich wyznaczył się chyba na lidera i bije wszelkie rekordy. Jednak ku mojemu zdziwieniu, dzieciaki same zaczęły go wykluczać i mówić mu, że tak nie należy się odzywać. Jednak on twardo pozostawał na boisku. Spojrzałem w jego stronę i usłyszałem:

- No , co ku...., przecież schodzę!!!!

Ręce mi opadły. Siedział później obok mnie na ławce, próbowałem z nim rozmawiać, ale sam stwierdził, że git koleś jest z niego.


Teraz goszcząc regularnie na boisku, widzę, co się dzieje z dzieciakami. Te małe słownictwo i zachowanie jak z knajpy, te starsze ( 12-14 lat) wala piwo, wino już oficjalnie. MAKABRA. Coraz silniej utwierdzam się w przekonaniu, że chciałbym coś dla nich zrobić. Pomysłów mi na chwilę obecna nie brak, jednak nie wiem za bardzo jak się za to zabrać. Mieszkam na bardzo nieciekawej dzielnicy. Brak perspektyw, bieda, patologia na każdym kroku, ale to nie są złe dzieciaki. Wpajanie im odpowiednich wzorców, pokazywanie ścieżek może to jest droga. Właśnie pojawiła mi się pewna myśl i plan.