wtorek, 31 sierpnia 2010

Blog day

Przeglądałem właśnie swoją ulubiona psychikę.net - co za pisownia- i postanowiłem się przyłączyć do akcji związanej z tytułowym dniem bloga.Przedstawiam swoje propozycje:


  1. Psychika.net - jeden z moich ulubionych blogów. Autor, w przystępny i ciekawy sposób przedstawia tematy związane z psychologia i nie tylko. Uwielbiam go;)
  2. Mr.Vintage - pierwszy z męskich blogów o modzie, który zacząłem odwiedzać. Jest bardzo często inspiracją mojego wyglądu. Tematy dotyczą mody męskiej, szeroko pojętej. 
  3. Jarek Kuźniar - tego Pana nie trzeba przedstawiać ( TVN24). Jego cięty język, cudowne zdjęcia, wyjątkowo trafiają do mojej skromnej osoby.
  4. Di - moments - blog o rzeczach wg mnie całkowicie z innej planety. Dotyczy duchowości, uczuć, wszystkiego czego sie tak naprawdę uczę. 
  5. The Sartorialist - znów ta moda. EmKa stwierdziła, że stroje się więcej "niż baba". Trafiłem na tego bloga przy pomocy wspomnianego wyżej Mr.Vintage. Dziekuje

To by było na tyle. Mam jeszcze kilku faworytów:  ave mea via - drugi blog Di, w tym tygodniu odkrytego The Men i jeszcze ze dwa bądź trzy.

okolice przystanku

Jakieś 40-45 minut temu miało miejsce zdarzenie, którego konsekwencję mogłem ponosić do końca życia. Jadąc do pracy mijałem po swojej lewej stronie przystanek autobusowy i autobus z ludźmi do Posti i z nocek . Chodniki nieoświetlone, ludziska zaspane, reakcje opóźnione, niebo zachmurzone - takie na deszcz. Gdy dojeżdżałem do końca autobusu, nagle pojawiła się Pani, tuż przed maską mojej żaby.  Nie wiem jak to zrobiłem, ale zrobiłem. Nie trafiłem tej babki. Ona nawet się nie zatrzymując powędrowała sobie dalej. Jakie szczęście, że się nic nie stało. Pani dala dowód na śmiałą tezę, że okolice przejść dla pieszych, same przejścia i okolice przystanków zwalniają ludzi z myślenia. Nie wiem czy to szczęście, czy coś innego. W każdym bądź razie, jeżdżę wyjątkowo ostrożnie i zgodnie z przepisami. W niektórych kręgach nawet sobie jaja ze mnie robią, że JAK TAK MOŻNA JEŹDZIĆ.  To dzisiejsze zdarzenie uświadomiło mi to, że sposób jazdy jest jak najbardziej prawidłowy. Moja prędkość w chwili zdarzenia, to było coś koło 40km/h. Nic by mi to nie dało, jakbym trafił Panią zza autobusu. Od razu jak zajechałem do pracy, wyciągnąłem dzienniczek uczuć. Szybka ściąga z uczuć ( bo nie znam) i oto co wpisałem:

  1. przerażenie - gdy Pani wyszła zza autobusu
  2. ulga i spokój - gdy nie pojawiły się żadne namacalne konsekwencje
  3. ulga - gdy uświadomiłem sobie, że jeżdżę zgodnie z przepisami

To wszystko co dziś się wydarzyło w jakiś sposób, dopinguje mnie jeszcze bardziej do ostrożniejszej jazdy.

środa, 25 sierpnia 2010

coke cz.II

Wracając jeszcze na chwilkę do The Big Pink : zakochałem się w "Velvet", Katuje ja non stop. Ale nie o tym miało być. Po tym wszystkim nastąpiła przerwa. Nikt z nas nie spodziewał się nadchodzącej burzy. Otóż w naszym aparacie skończyły się bateryjki, ale spoko mieliśmy zapasowe - w samochodzie;). Mój dzielny pomagier na pytanie czy je zabrał z niebywała pewnością w głosie stwierdził, że oczywiście. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się , że ich nie MA. Panika. To chyba najtrafniej oddaje to co nastąpiło, ale w związku z tym, że mój Prezes zatrudnia tylko najlepszych, nie daliśmy się. Właściwie to Aruś się nie dał, gdyż ja otrzymałem od niego komendę - stój tu!!!. Więc stałem;). Wrócił z bateryjkami, pewnie, że tak. To były najdroższe bateryjki świata - 18zł za dwie sztuki. Tak Go przewaliła jedna z naszych ziomalek z Poznania. Najważniejsze, że Aruś po raz kolejny okazał się niezwykle efektywny.  
zdjęcie z bateryjek za 18zł;) PANIC!!! AT THE DISCO
Jak widać opłacało się.... 

Po tych wszystkich wydarzeniach, nastąpił długo oczekiwany występ. Panic! At The Disco - nic mi to nie mówiło. Po kilku pierwszych chwilach, muzyczka bezpośrednio wkręcała się w głowę. To co działo się na scenie było bardzo przystępne i radosne. takie czasem nawet wg mnie punkowe. Grane kawałki nie do końca były anonimowe. Gdzieś dane było mi ich posłuchać. Nawet podejrzewam gdzie : ESKA ROCK. 














Można było się wyskakać, ponucił. Jednym słowem : lekko i przyjemnie. Muzyczka typowo na imprezkę. Naprawdę polecam. Zresztą jak wszystko co grało na CLMF, inaczej to co słyszałem.

23.00
Nic dodać nic ująć - MISTRZOWIE ŚWIATA
















Na koniec pozamiatali już dosłownie wszystko i wszystkich. Harmonijka dokonała dzieła zniszczenia. 






Byłem, JESTEM zachwycony, wniebowzięty, nie wiem jaki jeszcze. Doświadczyłem tego wszystkie z kilku powodów. Zmieniłem swoje życie i mogę je realizować marzenia, EmKa - namówiła mnie i dała siano na bilet, mi było jak zwykle szkoda, matka została z Piotrem i pewnie wiele jeszcze innych. Bym zapomniał o Arusiu, gdyby nie on pewnie sam bym też nie pojechał. Dziękuje wszystkim. Sobie tez chcę podziękować za wytrwałość, za odrobinkę pokory - ale tylko odrobinkę, za pogodę ducha - też tylko czasem na razie.


poniedziałek, 23 sierpnia 2010

coke

Więc po kolei. Wyjazd z Gniezna nastąpił o 8:00 w sobotę. Mieliśmy we dwójkę do pokonania 400km, postanowiłem dać Arusiowi we władanie moją żółtą żabę. Jechał pierwsze dwieście kilometrów, prawie osiwiałem do końca;). Sam przyznał, już w Krakowie, że było kilka sytuacji "podbramkowych". Na moje, nazwanie ich podbramkowymi, to spore nadużycie ze strony mojego kompana. Ogólnie było nieźle. Nawet bardzo. Droga do Krakowa przebiegła szybko. Mały problem miałem już na miejscu, ale okazało się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zaparkowaliśmy samochód na osiedlu, które znajdowało się po drugiej stronie ulicy. Jakby tego było mało, okoliczny mieszkaniec z małżonką podwiózł nas do samej festiwalowej bramy. Było to coś koło 15 z groszem. Mając jeszcze godzinkę do otwarcia bram, udaliśmy się na pieszo do samochodu, żeby obadać drogę. W dwie strony zajęło nam to coś koło 15 minut.  

Koło 16 ustawiliśmy się przed bramkami. Samo wejście zajęło na 30 minut. Udaliśmy się oblukać cały teren, wymienić kasiorę na kupony i przy okazji zjeść coś i się napić. I już na początku Pani od coca-coli zrobiła furorę. Tak zamotanej dziewczyny nie spotkałem już dawno. Była wyjątkowo pozytywnie zakręcona. Aruś nawet drugi raz ją odwiedził na stoisku. Kwintesencja zakręcenia pozytywnego, łącznie z wyglądem. 

17:30 Muchy
Jako pierwszy na scenę ruszyły Muchy. Zostałem bardzo zaskoczony. Muzyka przez nich grana, bardzo szybko wpadało w ucho. Okazało się, że zespół jest mi znany co najmniej z kilku kawałków:











Cały koncert był wyjątkowo lajtowy. Szybkie, dynamiczne granie zapowiadało to co miało nastąpić później. Jeden z utworów towarzyszył mi i Arusiowi przez całą drogę powrotną. Z czystym sumieniem polecam tych chłopaków. Są fantastyczni.

 19:00 The Big Pink
To co nastąpiło punkt 19, to była bomba atomowa.







Wrażenie jakie mi towarzyszyło podczas słuchania tego właśnie kawałka w wersji koncertowej, nie sposób opisać. Po takim początku, ,czekałem na coś w stylu Hitchcocka. Jednak po takim początku, trudno zagrać coś lepszego. Sam jednak koncert był popisem całego zespołu. Bębniarka się wyrabiała, bardzo się wyrabiała. Kapela okazała się być mi znana, czyli nie byli do końca anonimowi. Gdzieś było dane mi ich słyszeć. Mnie koncert podobał się bardzo. Mają bardzo fajny pomysł na to co robią. Wszystkie późniejsze kawałki, były bardzo ciepłe pogodne w odbiorze.




 Koniec części pierwszej;)

niedziela, 22 sierpnia 2010

spełnienie marzeń









Jestem dosłownie skatowany. Ledwo widzę na oczęta. Jednak udało się. Po dokładnie co do minut,  24 godzinnej wyprawie na kraniec świata, wróciłem zachwycony z upragnionego festiwalu. Co tu dużo opisywać, było "jedwabiście". Nie spodziewałem się aż takich emocji.To na tyle, jest dziewiąta rano 22 sierpnia. Nie mam siły więcej pisać. 800km przejechanych, 14 godzin w trasie, 10minut snu robi swoje. Jutro będzie pełna relacja z tego święta. Było warto.

czwartek, 19 sierpnia 2010

dzienniczek uczuć

Od dziś prowadzę dzienniczek uczuć. Jest to dla mnie rzecz całkowicie nowa, z kilku przyczyn:
  1. całkowicie nie znam uczyć, nawet ich nie potrafię nazwać
  2. pomimo jakiegoś okresu trzeźwości, robię to pierwszy raz ( zalecenia po wyjściu z oddziału mówiły co innego)

Ale od po kolei. Wczoraj byłem na indywidualnej i zapadła decyzja o dzienniczku, wlaściwie zapadła ona dwa tygodnie temu. Niestety nie potrafię nazywać tego co się we mnie dzieje, więc czekałem na ściągę. Dziś H. przyniósł mi listę uczuć. I od razu pojawiło się coś czego nie potrafiłem zdefiniować. Otóż usłyszałem, że H. i Lu są mi wdzięczni i chcą się zrewanżować. Nagle pojawiło się coś na kształt zawstydzenia, zaskoczenie, nie wiem jeszcze czego. Wczoraj rozmawlialiśmy o tym, że nie ma lepszej nagrody dla uzależnionego niż usłuszenie o tym, że się komuś pomogło. Jest to fakt niezaprzeczalny. Jednak u mnie zajęło to chwilę. Podziękowałem, ale również poinformowałem o swoim stanie zakłopotania. Efektem tego dzisiejszego spotkania jest mój wyjazd na Klonowego Liścia do Sierakowa. Jadę razem z Piotrem. Ale się cieszę. Podsumowanie dnia dzisiejszego wypada wyjątkowo korzystnie.


Przeszukiwałem dziś neta, żeby odszukać materiały odnośnie postaw dziecka w rodzinie dysfunkcyjnej. Był to zasadniczy temat zakończonych warsztatów. I znów trafiłem na bohater. Jak to się wszystko zgadza. Niesamowite jak dzieciństwo oddziałuje na nasze dorosłe życie.Zasadniczo każda z ról pasowała po cześci do mnie. Jednak za pomocą terapeutów, wskazano mi bohatera. Nie byłem jakoś tym pocieszony, jednak po dłuższych rozmowach z pozostałymi członkami tej grupy utwierdziłem się w  tym wyborze. W związku z tym mam już dość analizę siebie samego. 
w towarzystwie najmłodszego uczestnika warsztatów

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

urlopowo warsztatowo

Od jakiegoś czasu, przychodząc do pracy miałem odruchy wymiotne. Tak po prostu. Po rozmowie z moim Kierownikiem, udało się wyrwać 3 dni;). Pojechałem do Kamienicy. Było super. Przez 3 dni czasu, tzn. do chwili rozpoczęcia warsztatów panowaliśmy na terenie tej wczesnospartańskiej osady. Justyna, Anita, Marta, Radek, Waldek, Hammer (pies) dali się poznać jako znakomici kompani do długich rozmów i fantastyczni ludzie
Hammer - prawda, że cudowny
Rozmowy, wydawać by się mogły, nie miały końca. Wszyscy się doskonale rozumieliśmy i uzupełnialiśmy. Dwa dni laby minęły wyjątkowo szybko.  W piątek zaczęła się praca. Ja po ostatnich doświadczeniach postanowiłem sobie postawić niezwykle trudny jak dla mnie cel - porozmawiać ze wszystkimi uczestnikami i wykonać Misiaka z każdym z nich. Zadanie bardzo ambitnie i niezwykle dla mnie trudne, wbrew pozorom. Od zawsze sądziłem, że jestem osoba bardzo kontaktową i bez kompleksów. Jednak ostatnie warsztaty mi uświadomiły, coś zupełnie innego. Z tego też powodu zadanie. Dałem radę i jestem bardzo dumny z siebie. Sądzę, że nikogo nie pominąłem. O ile Misiak i opowiedzenie osobie nieznanej o przyczynie swojego zachowanie nie stanowiło problemu - poinformowałem o zadaniu podczas "społeczności", to zamienienie kilku zdań, było wyzwaniem. 

Jakby tego wszystkiego było mało, pojawiła się następna refleksja na własny temat. Jestem bardzo mocno zależny od stanu emocjonalnego osób mi bardzo bliskich. Mam tu na myśli EmKę i matkę. Uświadomiłem to sobie, gdy pojechałem po EmKę do Gniezna w sobotę. Po drodze wszystko grało i buczało. Jednak coś spowodowało, że moja druga połowa nie miała najmniejszej chęci brać udziału w zajęciach, i dało się wyczuć jakieś napięcie i niechęć nawet. Od razu ze stanu błogości i spokoju, wpadłem w jakiś dziwny stan. Nie chcę tego opisywać ze szczegółami, ale było mi bardzo źle. To kolejny temat do przepracowania. Wcześniej zdawałem sobie sprawę, że jest coś na rzeczy. Nie sądziłem, że jestem aż tak bardzo uzależniony emocjonalnie od Emki. Czeka mnie ciężka praca. Przynajmniej postawiona trafna diagnoza.


Usłyszałem na swój temat kilka bardzo, ale to bardzo pochlebnych opinii. Okazuje się, że moja trzeźwa droga jest przykładem dla innych uzależnionych. Gdy to usłyszałem, nie wiedziałem za bardzo jak się zachować., Utwierdza mnie to w przekonaniu, że warto pracować dla siebie i na rzecz innych. Jedna z osób bardzo mi podziękowała za to, że ją namówiłem i przekonałem do tych warsztatów.
cała Nasza obsada, prawie cała - BRAK Lu
Całe to przedsięwzięcie możliwe było dzięki dwóm osobom - gdyby nie one nie byłoby tych warsztatów. Dziękuję Henryku i Luizo. Mam nadzieję, że bedzie mi dane w nich uczestniczyć po raz kolejny.

piątek, 6 sierpnia 2010

coś pozytywnego

W dniu wczorajszym wydarzyły się co najmniej dwie fajne rzeczy:
  • wycieczka z dzieciakami do lasu
  • dokonanie modernizacji Piotrowej żużlówki

Od kilku dni nosiłem się z zamiarem zabrania dzieciarni do lasu. Oczywiście miałem w tym ukryty cel: "szybka ósemka". Ja na butkach największe podwórkowe łobuzy na rowerach. Początek był trudny. Nie szło nad nimi zapanować. Jednak wbrew przysłowiu : im dalej w las tym mniej drzew. W połowie drogi stanowili już niezły monolit i zdyscyplinowaną drużynę. Taki tez był cel tego wypadu. o ile Piotr już bywał w lesie na rowerze, to dla większości była do wycieczka na koniec świata. Pamiętam swoje pierwsze wycieczki do lasu, jaki on było ogromny i nieskończony. Teraz to 15-20 minut biegu, by dobiec do jego końca. Chłopaki zachwycone. Na wyprawę wzięte były plecaki z pełnym prowiantem;), były kanapki, picie. No i oczywiście ze dwa ,bądź trzy postoje. 


Jak zobaczyłem Piotra rower wiedziałem czego mu brakuje. Przypomniało mi się dzieciństwo, fascynacja żużlem( Piotr też to ma), każdy chciał być Leonem Kujawski, Piotrem Podrzyckim. Te biało-czarne skóry i ta brytyjka na kole Leona. Miał ją każdy. Wczoraj postanowiłem zrobić coś takiego Synowi. Jak tylko wysiadłem z samochodu od razu "ideja " się zrodziła. Szybko po karton do szopy( od stolika TV), wzięcie rozmiaru z koła, wycięcie i do chaty po kredki ( farbek nie mogłem znaleźć). Efekt może nie oszałamiający wg mojej oceny, ale Piotrem zaniemówił. Koledzy zresztą też. Chyba zrobię każdemu coś takiego. Tak dla własnej satysfakcji. 

coś słaby ten granat ( nie było "mocniejszej" kredki)









Do tego osłonę na kierownice od Pana Sławka( sąsiad - mechanik żużlowy) i Mały ma najprawdziwszą furę.


Tak malutka rzecz a cieszy. Mam na myśli "brytyjkę".

mam dość

Od jakiegoś czasu już mi się nie chce pracować. Uściślijmy to troszkę: nie chce mi się pracować w taki sposób. Jestem chyba już bardzo sfrustrowany całą tą sytuacją. Odkąd zacząłem czynić "pewne" zmiany w swym życiu, zewsząd pojawią się głosy: Przecież kiedyś to robiłeś, przecież zawsze pamiętałeś o tym, itp. Chodzi o sytuacje w których to, brałem na siebie pewne odpowiedzialności "za coś, bądź za kogoś". Na chwilę obecną już nie odczuwam takiej potrzeby. W tym początkowym okresie tej rewolucji, muszę to wszystko wszystkim tłumaczyć. Słyszę wciąż : " ale jak to, to kto to ma zrobić???". Moja odpowiedź brzmi: nie wiem, wiem, że nie JA. Wybuchają jakieś awanturki. Wkurza mnie to rozmywanie odpowiedzialności, brak konkretnej odpowiedzi. Najlepszym wyjściem wydaje się, zrób tak żeby było dobrze. Jak jest dobrze to OK, a jak źle to winny jest. Nie chce już występować w roli tej osoby, a nagle okazuje się , że MAM TAAAAAAAAAKĄ ROLĘ SPRAWCZĄ. Oczywiście tylko w niektórych sytuacjach i nic na piśmie. Czasem wychodzą strasznie komiczne sytuacje. Wczoraj oznajmiłem Kierownikowi, że potrzebuje jakiejś przerwy, krótkiego urlopu. Idę na niego od 11 sierpnia. Od 13 jest Kamienica i kolejne warsztaty. Raz na jakiś czas, mam właśnie ten typ obrzydzenia do pracy. Po prostu dosyć mam wszystkiego co związane z wykonywanymi czynnościami zawodowymi.